niedziela, 11 maja 2014

Maj w moim wydaniu... i konkurs z e-bookami ;)

fotografia: blogerka Awiola

 Maj jest dla mnie miesiącem bardzo wytężonej pracy. Zbliża się nasza doroczna konferencja w Polskim Towarzystwie Epileptologii. Jestem sekretarzem, organizatorem, mam masę zajęć z tym związanych. Muszę zapomnieć o tym, że jestem pisarką i zamienić się w lekarkę. Jeszcze dwa lata temu i w zeszłym roku było to łatwe. W tym już trudniej. W dniu, kiedy przewodniczę w sesji (22.05) ukazuje się nowym numer Zwierciadła, a tam wywiad ze mną i cudne zdjęcia.
fotografia: Miro Bestecki
Ostatniego dnia obrad, kiedy przyjeżdża ktoś z  Ministerstwa Zdrowia i moderuję dyskusję, mam spotkanie z czytelnikami na stosiku Zwierciadła (24.05). Podpisuję nową powieść "Lot nisko nad ziemią". Serdecznie zapraszam.
Dzień wcześniej w księgarniach moje druga powieść "Lady M."
oraz nowe "Coraz mniej olśnień".
To wydanie drugie, poprawione, w nowej szacie graficznej.
W międzyczasie udzielałam wywiadów (Sens i wspomniane Zwierciadło), tworzyłam notatki pisarsko-lekarskie do magazynów internetowych, takich jak www. zdrowiemasens i foodexpert. 

Żebym tylko nie zapomniała spakować i wysłać dzieci na zielone szkoły... 
 
 
 fotografia: blogerka Awiola

Czwarta część przygód Julka i Mai jest między innymi inspirowana naszym kotem Puszkiem, którego nie ma wśród nas. Chciałam go upamiętnić i sportretowałam w "Misji w czasie". W kazdej z części jest jakaś zabawna postać. W "Misji" to mówiący, niebieski kot. Bardzo przemądrzały, ale w tym, co mówi jest sens ;-)
fotografia: Miro Bestecki

KONKURS: 
Chciałabym przeprowadzić na blogu kolejny konkurs. Do wygrania będzie e-book "Lady M" i drugi "Coraz mniej olśnień". Konkurs rozpoczyna się dzisiaj, 11 maja i potrwa do 18 maja, do północy. Gdybyście chcieli, możecie udostępniać wiadomość o konkursie. Wystarczy pod tym postem napisać którą z książek chcielibyście przeczytać, a ja wybiorę zwycięzców po osiemnastym maja.

wtorek, 4 marca 2014

Kolejne przygody Julka i Mai. I KONKURS! Do wygrania egzemplarz mojej najnowszej książki dla dzieci.



Każda droga zaczyna się od pierwszego kroku. Kiedy pisałam pierwszą część przygód sympatycznego rodzeństwa - Julka, Mai i ich mamy - Kasi, nie przypuszczałam, że niespełna trzy lata później będę trzymała w ręku czwartą część cyklu zatytułowaną „Julek i Maja. Misja w czasie”.


Dzieci rosną. Mają za sobą pierwsze rozterki sercowe. Julek i Maja, razem z grupą przyjaciół, znanych z poprzedniej części („Julek i Maja. Podróż w nieznane.”) wyjeżdżają na wakacje do nadmorskiego ośrodka wczasowego. Już pierwszego dnia, Julek spotka się z propozycją odnalezienia agenta zaginionego w wirtualnym świecie.
Przyjmuje propozycję (chociaż przysięgał sobie, że już nigdy nie popełni podobnego głupstwa) i wchodzi do gry. Tym razem niebezpieczeństwo jest prawdziwe. Gracze odczuwają rany zadane podczas wirtualnych walk, mogą nawet zginąć. Światem bezwzględnie rządzi Szafarz - pan życia i śmierci.
Czy Julkowi uda się z pomocą siostry i przyjaciół, nie tylko wyjść cało z gry, ale także uratować uwięzionego agenta? Kto tym razem okaże się prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem? Jaką rolę w opowieści odegra mówiący niebieski kot – Mruczek?
Poniżej fragment książki:
 Julek nadludzkim wysiłkiem otworzył oczy. Natalia i Aleksander zniknęli. Zobaczył nad sobą Marcina – do nosa przytykał chustkę i wciąż szarpał go za ramię. Tuż obok stał Daniel, miał zatroskaną minę. U ich stóp siedział niebieski kot.
– To sen? – upewniał się Julek. – Sam nie wiem…
– Wiesz, że nic nie wiesz – mruknął kot. – To już coś…
– Mruczek? – Julek otworzył usta ze zdziwienia.
– Nazywacie mnie Mruczkiem – kot lizał swoją łapkę, błyskając ślepiami – bo dla was, ludzi, ja mruczę. A ja mówię… Oczywiście wtedy, kiedy mam coś do powiedzenia… To zupełnie inaczej niż większość z was. Mówicie, chociaż niewiele macie do powiedzenia. Powinniście zatem mruczeć… Tak…
Julek przeniósł wzrok na Marcina. Jak zdołał wejść do gry? Miał krótkie czarne dredy, sterczące na wszystkie strony.
– Cały dzień was szukałem, wreszcie trafiłem do tej jaskini… – Marcin domyślił się pytania Julka. – Prawdę mówiąc, poszedłem za kotem… W życiu bym tu nie trafił.
– Byłeś w mieście? – chciał wiedzieć Julek.
– Skąd! – Pokręcił głową Marcin. – Ominąłem je. Na murach rozlepili twoją podobiznę. Podobno uciekłeś z miasta i ukrywasz się w lesie. Poszedłem więc do lasu…
– Towarzyszyłeś mi w drodze – poprawił go kot. – Ale nie mogę powiedzieć, że jesteś dobrym i zgodnym kompanem…
Julek nie wiedział, jak zapytać Mruczka o to, skąd zna ludzką mowę, tak by go pytaniem nie urazić i nie wyjść na głupca.  Marcin tymczasem rzucił mordercze spojrzenie w stronę zwierzęcia.
– Nie lubię futerkowców – tłumaczył się.
– Ja też – zgodził się kot. – Zwłaszcza chomików. Mam po nich zaparcia…
Julek roześmiał się. Marcin machnął ręką.
– Trzeba zbudzić pozostałych – powiedział. – Jakiś dziwny ten sen…
***

KONKURS:
Pod tym postem proszę o komentarz, wraz z adresem e-mailowym na temat: 


Gry, w których uczestnik przeżywa prawdziwe niebezpieczeństwo to czysta fikcja czy już niedługo mogą stać się faktem?

Konkurs potrwa od tej chwili, od 4 marca, do 11 marca, do godziny 24:00.
Pozdrawiam i życzę wszystkim powodzenia. 

niedziela, 24 listopada 2013

Co nowego u mnie?

Hmmm... Znowu zaczynam od tłumaczenia się, bo dawno mnie nie było, a działo się, działo...
Spadły liście z drzew, a moja córka skończyła 10 lat, co przypięczętowała trzema imprezami i trzema tortami. Wszystkie robiłyśmy wspólnie, nie bez przygód, bo takie "sama, sama" u dziesięciolatki może generować różne katastrofy. Koniec końców tąpnięty z jednej strony tort przykryłyśmy kolorowymi wiórkami i dwadzieścioro gości (średnia wieku 8.7) zjadło czekoladowe cudo do ostatniego okruszka.  Niektórych prezentów nie zdążyła jeszcze otworzyć, część zaanektował Franio, a część już wisi, leży albo powiewa.  
Julek skończy 12 lat za miesiąc, ale na razie mówi, że nie chce imprezy. Mam nadzieję, że nie zmieni zdania w ostatniej chwili. Ale jestem przygotowana, jakby co to tort bezowy z kremem z mascarpone i słuchawki w prezencie. Szczęśliwie mam link do tych słuchawek, bo ja się na tym nie znam.
Franio ma etap rycerza, pogromcy smoków, ewentualnie rycerza, który ratuje lalki i siostrzyczkę z łap dinozaurów ( z akcentem na "u").
 
Mam trzeciego kota, którego nazwałam Bronek. Jest czarny, podobny do diabełka i absolutnie uroczy. Już się do nas przyzwyczaił, wchodzi, gdzie można, najlepiej na głowę. Na włosach w końcu najlepiej się leży i ugniata łapką. Milla go zaakceptowała, Mello też (teraz patrzy z dezaprobatą co młodzież wyprawia i miauczy), więc jest dobrze. Przy okazji pojawienia się Bronka wymyśliłam dobry tytuł na powieść dla nastolatek "Przebiegłam drogę czarnemu kotu". Można wykorzystać, bo ja raczej chyba nie napiszę takiej książki ;-)
 
A propos mnie i książek. Byłam w Krakowie na Tagach Książki. Mam śliczne zdjęcia ;-) Uśmiecham się na nich, bo dzieciaki przychodziły po kolejną część "Julka i Mai" i pytały, kiedy następna i następna... I jakby kto pytał, to następna w lutym. Obecnie się redaguje i rysuje. Mogę tylko zdradzić, że bohaterowie są częściowo ci sami, co w części trzeciej, poza tym wracam ( w pewnym sensie) do umysłu ludzkiego, a jako zabawna postać występuje tym razem przemądrzały, mówiący, niebieski kot.
 Z wydawnictwem Akapit Press pojechałam jeszcze do Wrocławia i tam spotkanie z dzieciakami było jak zawsze magiczne. Poznałam Bartka, który jest fanem cyklu, ma zamiar tworzyć filmy animowane, a pierwszy film, który właśnie powstaje z jego ręki, to "Julek i Maja w labiryncie". Wyobrażacie sobie? I jeszcze zapłaty nie chce... ;-) Przy okazji zapraszam wszystkich do Łodzi, na Piotrkowską, gdzie w Muzeum Włókiennictwa o 12.00 w niedzielę 1.12.13 r. odbędzie się spotkanie miłośników ciekawej książki. Kto z Łodzi - zapraszam.
A moje inne książki... 
Spełniają się moje marzenia. Na poczatek te o tłumaczeniu moich książek. I oto jest. "O małpce, która spadła z drzewa" została przetłumaczona na język angielski. 
Jest w formie ebooka w Amazonie, w formacie Apple, cokolwiek to znaczy. Pozostaje tylko dotrzeć do odbiorców (czyli rodziców dzieci chorych na padaczkę). Staram się, staram. I pomaga mi wielu ludzi, zupełnie bezinteresownie, za co składam serdeczne podziękowania.  
 
"Lady M." wyjdzie jednak po nowym roku. Nie ma sensu wypuszczać książki teraz, tuż przed Świętami, żeby zginęła w powodzi książkowej wydawnictw, które mają dużo większe możliwości reklamy swoich książek niż moje wydawnictwo "2-gie piętro". Ja też nie mam cierpliwości, ale za to książka będzie naprawdę piękna i bardzo starannie przygotowana.
Pojawiło się trochę nowych recenzji "Olśnień". Od Magdy Paź i Kasi Hordyniec. Bardzo dziękuję, dziewczyny.
"Orfeusza" prawie nie ma. W niektórych księgarniach Świata Książki są pojedyncze egzemplarze, poza tym na Allegro. Ale obiecuję, że "Orfeusz" będzie. Obiecuję także nowe "Olśnienia". No właśnie...
I tych obietnic dotrzymam...

piątek, 27 września 2013

Niebawem pojawią się nowe książki mojego autorstwa :)

Wir codziennych zajęć okazał się wirem zbyt wciągającym, żebym miała czas na napisanie kilku słów. Tak właśnie minął mi prawie cały wrzesień. Ale zadałam sobie pytanie... Czy chciałabym zostać wciągnięta i zajmować się wyłącznie pilnowaniem terminów dowiezienia dzieci w odpowiednie miejsce w odpowiednim czasie? No nie, odpowiedziałam sobie sama. Przecież zawsze jestem w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Trudno o bardziej "odpowiednią" osobę ode mnie. Zatem... 

Skończyłam czwartą część Julka i Mai. Nadałam jej roboczy tytuł "Misja czwarta". W ten sposób chciałam, żeby książeczki miały jakieś numery ułatwiające czytelnikom sięgnięcie po kolejny tomik. W przypadku czwartej części, to akurat istotne, ponieważ jest kontynuacją trzeciej. Wprawdzie zarzekałam się, że na trzech częściach poprzestanę, ale napisałam czwartą część trylogii, a kto wie, może przy piątej nazwę ją "siedmioksiągiem", tak na wszelki wypadek W listopadzie wyjdzie moja kolejna powieść. Ona też ma roboczy tytuł "Być jak lady Makbet". To już jej drugi roboczy tytuł.  Pierwszy "Lady M." nie kojarzył się z krwawą małżonką Makbeta tak bezpośrednio, jakbym sobie tego życzyła. I to chyba na tyle... 

Jesień się zaczęła, nie mimozami, tylko strugami deszczu. Gdzie się podziały długie, jesienne wieczory? Co się zbiorę do pisania, to już po 23.00... Marudzę, wiem... Ale przynajmniej zdjęcie profilowe zmieniłam na letnie. Tak dla poprawy nastroju :) 




poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Co u mnie?

I po wakacjach... Ale nie narzekam. Wypoczęłam, nabrałam wiatru w żagle i napisałam czwartą część przygód Julka i Mai. Teraz myślę o imprezie we Wrocławiu, na którą bardzo serdecznie wszystkich zapraszam. A zaraz potem wychodzi moja druga powieść... Zapowiada się pracowita jesień:)
 To z tego roku, Warszawa wakacyjna :-) 
W między czasie pojawił się wywiad u Asymaki: 
http://asymaka.blogspot.com/2013/08/wywiad-z-abena-grabowska-grzyb-i.html 
i konkurs z moimi Olśnieniami do wygrania. Bałam się, że nikt nie będzie chciał wziąć udziału, ale jednak byli chętni. Wygrała Kwiatusia, która odpowiedziała na moje pytanie:
Czy lubisz czytać o kobietach, które mają problemy, uzasadnij dlaczego tak lub dlaczego nie.  
Napisała tak:
 

Pewnie, że lubię ... bo sama jestem kobietą, a która z nas nie ma mniejszych lub większych problemów. Każda z nas ma zmienne nastroje, bałagan w torebce, swoje radości, kompleksy i wspomniane wcześniej bolączki dnia codziennego. To wszystko składa się na to że, bohaterka jest bardziej realna. Taka literatura potrafi wywołać u mnie skrajne emocje, wzruszając i zmuszając do refleksji… "Co ja bym zrobiła na miejscu postaci literackiej?" oraz pomóc rozwiązać problem, jeżeli takowy u mnie występuje. W powieści szukam szczypty optymizmu, bo jak „Bohaterce się udało, to dlaczego mi miałoby się nie udać!”, a jak jej nie uda się rozwiązać kłopotu – to może przynajmniej mi pomoże go uniknąć lub mu zapobiec.

Zapraszam naprawdę bardzo serdecznie na LiteraTurę!!!



LiteraTura I Wrocław 2013
Godzina 14.00 Park Staromiejski – Teatr Lalek; pl. Teatralny 4
„Umiem czytać wszędzie”
Godzina 16.00 Księgarnia Matras; ul. Świdnicka 28
„Labirynt literackich doznań”
Godzina 16.00 Teatr Arka; ul. Mennicza 4 (wejście od ul.Świdnickiej 28)
„Opowiem Ci o…”
Godzina 20.00 Wymarsz spod Matrasa; ul. Świdnicka 28
„I co tam się w słowach chowa”
Godzina 20.45 Most Tumski (Most Zakochanych)
„Zaczytani są wśród nas”
Godzina 21.00 Antykwariat Szarlatan; ul. Szczytnicka 51
„Nowe do starego”
Godzina 22.00 Pergola – Wrocławska fontanna przy Hali Stulecia; ul. Wystawowa 1
„Wrocławskie inspiracje – uwolnij książkę”
Godzina 23.00 After Party; Rynek
-------------------------------------------------------------/
Wydaj książkę razem z Nami
Zapraszamy wszystkich Autorów, w szczególności debiutantów pragnących urzeczywistnić własne marzenia, czyli wydać swoją książkę.

Księgarnia Matras od 16.00 do 20.00
- 25 %* na wszystkie artykuły nie objęte promocją w dniu 31.08.2013 podczas trwania ewentu.
* promocja nie dotyczy podręczników, nie łączy się z innymi akcjami wewnętrznymi

Konkursy, wywiady, prezentacje
Warto wybrać się na spotkania autorskie, będzie możliwość porozmawiania i otrzymania autografów, a poza tym wystawy, warsztaty dla młodszych, starszych i najstarszych miłośników literatury.



środa, 31 lipca 2013

Lato...


Troszkę zaniedbałam blog. Brak czasu niestety.
Po pierwsze są już zwycięzcy konkursu, którzy wygrali moją powieść "Coraz mniej olśnień" na stronie magazynu Obsesje. Gratuluję!

Na blogu Mariki pierwszy odcinek moich fascynacji literackich :-) Czyli książki dzieciństwa :-)

Ponadto zapraszam do czytania artykułu Ani Grzyb na mój temat na portalu dla Lejdis.pl: 
Po 25 latach wsiadłam na koń... I okazało się, że jadę. Koń jaki jest nie bardzo widać, bo córka celowała komórką we mnie, a nie w konia...coś tam jednak można dostrzec ;-)
I jeszcze jedno moje zdjęcie, wakacyjne...
Byłam też na koncercie. Piosenka z ostatniej płyty. Pięknie wykonana na koncercie. Leonard Cohen -Amen.
 

Zapraszam też do zapoznania się z twórczością Leonarda Cohena, w książce zatytułowanej "Księga tęsknoty", z przekładem Daniela Wyszogrodzkiego. Polecam! 
Pozdrawiam serdecznie i udanych wakacji!





środa, 10 lipca 2013

piękna recenzja, dziękuję :)

Cieszy mnie niezwykle, kiedy czytelnik jedzie do Bułgarii i dzieli się potem ze mną swoimi przeżyciami. A, jeśli Orfeusz jest przydatny w jakimkolwiek stopniu podczas pobytu w Bułgarii, to tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że warto było napisać tę książkę. 
Mimo, że Orfeusz ukazał się nieco ponad dwa lata temu, wciąż jest lekturą podróżników wybierających ten wspaniały kraj na spędzenie urlopu. 
Oto recenzja, jaką dopiero co otrzymałam, dziękuję:



Właściwie trudno zdecydować, do jakiego gatunku należałoby zaliczyć książkę Ałbeny Grabowskiej-Grzyb „Tam, gdzie urodził się Orfeusz. Bułgaria, jakiej nie znacie” (Świat Książki 2011). Jest to po trosze pamiętnik, wiele tu bowiem wspomnień z dzieciństwa autorki, ale i relacji z dzisiejszych spotkań z ludźmi w jej rodzinnych stronach. Rodzina autorki ze strony matki pochodzi z leżącej w Rodopach miejscowości Czepełare, w której autorka spędzała w dzieciństwie każde wakacje. Po trosze przewodnik turystyczny, bo znajduje się tu wiele informacji geograficznych i praktycznych porad, użytecznych dla kogoś, kto chciałby udać się w wędrówkę po Rodopach (zarówno po górach, jak i leżących pomiędzy nimi miejscowościach). Nie brakuje w niej również wtrętów kulinarnych, choć „wtrętów” to może złe słowo, bo rodopskie jedzenie (wraz z winem) zyskuje w tej książce rangę osobnego bohatera. Właściwie nie ma tu spotkań, którym nie towarzyszyłoby jedzenie i nie ma tu potraw, choćby najdrobniejszych przekąsek, które nie wiązałyby się ze spotkaniem. Znaczną część książki, zwłaszcza w końcowych partiach, wypełniają informacje historyczne, zbliżając ją do podręcznika historii (jako osobny dodatek na końcu zostało umieszczone zwięzłe kalendarium historii Traków i Bułgarów). Do tego dochodzą wątki właściwe dla powieści historycznej, związane zwłaszcza z postacią Orfeusza - próba ukazania go jako postaci na poły historycznej. Na końcu zostało także zamieszczonych kilkanaście przepisów kulinarnych, co nasuwa skojarzenia z poradnikiem kulinarnym.  

            Gdybym miał natomiast odpowiedzieć na pytanie, o czym jest przede wszystkim ta książka, to stwierdziłbym, że o ludziach, mieszkańcach Rodopów. Autorce udała się rzecz niełatwa, niezależnie bowiem od dokonanego z gruntowną znajomością rzeczy przedstawienia zwyczajów, kultury i typowych zachowań mieszkańców, nie zatrzymała się na poziomie, by tak rzec, wyłącznie etnograficznym, lecz potrafiła odsłonić bogactwo subtelnych motywacji, które kryją się za ludzkimi zachowaniami. To może daleko idące skojarzenie, ale odebrałem tę książkę jak swego rodzaju praktyczną ilustrację zasadniczych wątków „filozofii dramatu” Józefa Tischnera: motyw spotkania, relacja dialogiczna, obecność drugiego człowieka, która staje się dla mnie zobowiązaniem, wspaniałomyślność. Ot, choćby postać uczinajki, która zawsze przychodzi z podarunkiem, ale sama niczego przyjąć nie chce i nigdy nie chce sprawiać kłopotu. Jeżeli udaje się czasem wymusić na niej przyjęcie podarunku lub jakiejś przysługi, to tylko na zasadzie „szantażu” poważnymi argumentami, najczęściej natury religijnej, odnoszącymi się zwłaszcza do bliskich zmarłych. Bystre są obserwacje autorki na temat związku religii z codzienną obyczajowością. Dzięki nim uświadamiamy sobie, że za wieloma pięknymi zachowaniami stoi właśnie tradycja religijna, czasem przemieszana z ludową zabobonnością. Autorka dobrze rozumie, zarówno obrzędowość, jak i teologię prawosławną i potrafi przejrzyście wyjaśnić związane z nimi zjawiska. Za cenną uważam jej erudycyjną dygresję na temat różnic doktrynalnych pomiędzy chrześcijaństwem prawosławnym a rzymskokatolickim. Takich erudycyjnych dygresji, na różne tematy, jest w książce więcej, co z całą pewnością należy uznać za jej atut. Napotykamy tu liczne odwołania do historyków starożytnych: Tukidydesa, Herodota i Strabona, cytaty z Wergiliusza, odwołania do postaci z mitologii greckiej i rzymskiej, i tak dalej.

            Chciałbym jednak zwrócić uwagę na pewien niedostatek, który moim zdaniem stanowi brak indeksu osób i nazw miejscowych. Ponieważ książka liczy ponad 300 stron, to w chwili, gdy pragniemy wrócić do opisu jakiejś miejscowości lub odświeżyć sobie informacje o jakiejś postaci historycznej, o której czytaliśmy kilkadziesiąt stron wcześniej, trochę czasu zajmie, zanim odnajdziemy stosowne miejsce. Innym mankamentem jest, o czym wspominają już recenzje zamieszczone na blogu autorki, brak jakiejkolwiek konkluzji. Oczekiwalibyśmy jednak od autorki jakiegoś podsumowania, w którym dobitniej podkreśliłaby, co chciała czytelnikowi przede wszystkim przekazać, co dla niej samej jest na stronach tej książki szczególnie ważne. Pewne uwagi na ten temat poczyniła autorka we wstępie (s. 8).

            Warto jeszcze wspomnieć o stronie formalnej omawianej lektury. Podoba mi się proza Ałbeny Grabowskiej-Grzyb. To kawałek dobrej współczesnej, bezpretensjonalnej prozy polskiej. Autorka pisze na ogół zdaniami zwięzłymi, przejrzystymi, jej proza ma ładny rytm. Aż by się chciało usłyszeć ten tekst w wersji czytanej, w interpretacji jakiegoś wrażliwego na słowo aktora. Bardzo trafne są także wybory onomastyczne autorki. Sprawa nie była zapewne prosta, bo wiele nazw własnych, czy to miejscowych, czy to osobowych, dotyczących Rodopów, nie ma w polszczyźnie utrwalonego statusu (może poza literaturą fachową). Możliwe, że niektóre zostały spolszczone po raz pierwszy dopiero przez autorkę. Jeśli tak, to zostało to dokonane w zgodzie z normami języka polskiego. Nic tu nie razi. Ja na przykład pierwszy raz spotkałem się z formą „Rodopczanie” na oznaczenie mieszkańców Rodopów. Podoba mi się ten wyraz.

            Natomiast niekiedy przy lekturze pewną trudność sprawiało mi zorientowanie się, czy chodzi o nazwą własną, czy wyraz pospolity. Mam na myśli przede wszystkim wplecione w narrację wyrazy bułgarskie, będące nazwami pokrewieństwa. Chodzi mi zwłaszcza o wzmiankowaną już wyżej uczinajkę. Z jednego z początkowych rozdziałów, zatytułowanego zresztą „Uczinajka” (gdzie zostaje też wyjaśnione, kogo ten wyraz oznacza w relacji pokrewieństwa), wynikałoby, że później cały czas mowa o jednej i tej samej postaci. Z kolei zapis na dalszych stronach małą literą, do tego raz kursywą, raz antykwą (jaki tu jest klucz?), zasiewa wątpliwości. Wyraz uczinajka nie znalazł się też w końcowym słowniczku wyrazów bułgarskich, użytych w narracji, bardzo przydatnym, dodajmy, dla czytelnika. I może jeszcze jedna drobna uwaga. Z punktu widzenia poprawności językowej w końcowym zestawieniu przepisów „Bułgarskie różności kulinarne” nie podoba mi się forma „bakłażan”, użyta w funkcji biernika: „Bakłażan upiec na blasze lub w piekarniku” (przepis na kiopołu s. 329). Chętniej widziałbym tu „bakłażana”.

            Myślę, że książka Ałbeny Grabowskiej-Grzyb jest, gdyby ją opisać tylko jednym przymiotnikiem, ważna. Przede wszystkim ze względu na sposób przedstawienia relacji międzyludzkich. Nawet gdyby ktoś nie słyszał o Bułgarii i Rodopach, ani nie interesowałby się tym rejonem świata, to jednak natrafiając na opisy spotkań, wymiany podarunków, biesiad, zawarte w tej książce, i dowiadując się, jak bogata tradycja za nimi stoi, powinien mieć odczucie, że dotyka czegoś co, jest jakoś wspólne ludzkiemu doświadczeniu, w każdej chyba kulturze. Książka ta, jak podkreśliłem na początku, mówi o Bułgarii w sposób szeroki, wykraczający tematycznie poza  typowy pamiętnik z podróży, czy przewodnik. Dobrze się więc stało, że historia Rodopów, ale i całej Bułgarii, została tu ukazana w kontekście pięćsetletniej okupacji tureckiej, przybierającej nieraz bardzo brutalne formy. Dla Bułgarów to ważna sprawa. Ale i człowieka z zewnątrz powinno zastanawiać, jak to było możliwe, że stosunkowo niewielki liczebnie naród był w stanie przez tak długi czas represji ze strony potężniejszego sąsiada zachować własną tożsamość, kulturę i język? Książka z pewnością pomaga nam w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie.

            Wracając zaś do poziomu stosunków międzyludzkich, zastanawiałem się, jak zareagowaliby owi bułgarscy bohaterowie książki, sąsiedzi i bliscy autorki, gdyby została ona przetłumaczona na język bułgarski? Czy uznaliby, że pisze o nich trochę z pozycji protekcjonalnych, czy przeciwnie, że przede wszystkim odsłania przed światem piękno i wartość ich życia? Pewnie jest to gdzieniegdzie ze strony autorki chodzenie po linie, jeśli chodzi sposób przedstawienia swojego i zarazem już nie całkiem swojego świata, bo siłą rzeczy przyjmuje ona pozycję obserwatora zewnętrznego. Z drugiej strony w jednym z wywiadów ktoś postawił zarzut Ałbenie Grabowskiej-Grzyb, że nieco idealizuje świat, który opisuje. Na co autorka przekonująco odpowiada, że opisuje w znacznej mierze świat swojego dzieciństwa, co w naturalny sposób wiąże się z pewną idealizacją (cytuję z pamięci). Ja wolałbym w tym miejscu jednak inne słowo, ważne w filozofii Tischnera: wspaniałomyślność. Autorka wyłuskuje to, co wspaniałomyślne ze swoich wspomnień i obecnych obserwacji Rodopczan, bo sama, pisząc o nich, przyjmuje wobec nich postawę nacechowaną wspaniałomyślnością - warunek sine qua non, jeśli chce się dogłębnie wejść w kulturę i świat drugiego.













Michał Rzepiela